niedziela, 3 lipca 2016

,,Heaven. Miasto elfów" Christoph Marzi

Londyn jest jego miastem. Ponad dachami brytyjskiej stolicy osiemnastoletni David znalazł swój drugi dom. Tylko tutaj czuje się wolny i może zapomnieć o swojej niechlubnej przeszłości.
Pewnej nocy na jednym z dachów spotyka dziwną i piękną dziewczynę. Ma na imię Heaven i błaga o pomoc. Twierdzi, że właśnie wycięto jej serce. Choć David nic z tego nie rozumie i nie dowierza słowom Heaven, postanawia jej pomóc. W szpitalu lekarz potwierdza, że Heaven naprawdę nie ma serca. W ten sposób rozpoczyna się ich wspólna niebezpieczna przygoda. Przeżyją tylko wtedy, gdy uda im się poznać tajemnicę Heaven. 








Pisząc tę recenzję, oddycham z ulgą, że mam tą powieść za sobą. Męczyłam się przy niej niemiłosiernie i głowa mnie bolała od ciężkiego stylu pisania autora. Chociaż tak właściwie, nie byłoby tak źle, gdyby pan Marzi nie bombardował nas bezsensownym wymienianiem tytułów piosenek, ulic, nazw wieżowców itp. Czytając ,,Heaven" miałam wrażenie, że mam do czynienia z jakąś powieścią dokumentalną na temat Londynu niż (jak głosi tył książki) powieścią z gatunku urban fantasy. Rozumiem, że autor czuje się silnie powiązany z muzyką, co można zresztą wywnioskować po posłowiu, ale bez przesady. 

Jeszcze gdyby było mało, autor postanawia nas torturować nudną jak flaki z olejem akcją. Przez większość książki David tylko jeździ metrem tam i z powrotem po Londynie, skacze po dachach, gapi się w niebo i ewentualnie (podkreślam EWENTUALNIE) siedzi w kafejkach internetowych. Tak wiem, masakra. 
Ogólnie ,,zwroty akcji" to jakiś kompletny niewypał, a tempo rozwoju akcji jest porównywalne do pełznięcia ślimaka po szkle. 

Sami bohaterzy to postacie bez twarzy. Bo jak inaczej można nazwać tak jednowymiarowego głównego bohatera?  Do tego dochodzi Heaven, która jest (jak wszyscy się w książce zarzekają) niesamowicie tajemnicza. Niestety w praktyce nie znajduje to oparcia. Cały czas tylko mdleje, krzyczy, płacze i ogólnie chodzi w kółko po pokoju. Zdecydowanie najśmieszniejszą postacią jest nasz ,,rozbójnik". Mowa tutaj o złym gościu, który jak to zły gość biega z nożem za głównymi bohaterami. Zapewne miał on wywoływać grozę w czytelnikach takimi tekstami jak: ,,Za to przekonasz się, jak ostry jest mój nóż", jednak jedyne co u mnie wywołał to napad śmiechu. 

,,A ponieważ wszystko, co trafia na ziemię, musi przybrać jakąś postać, tak i niebo, spadając na naszą małą planetę, przybrało postać kobiety"

Pomimo tego co tu napisałam, sam zamysł historii nie jest zły. Elfy, brakujący kawałek nieba, kometa, magiczne światy, dziewczyna ze skradzionym sercem. Gdyby pominąć całe zło wyrządzone książce, uznałabym, że jest całkiem urocza z tym trochę baśniowym klimatem. Moim zdaniem powieść wiele by zyskała, usuwając Davida z tej historii. Burzy on cały nastrój, który powieść mogła uzyskać. 

Reasumując- po zakończeniu ,,Miasta elfów" zastanawiałam się czy autor konsultował się z kimkolwiek w związku z tą powieścią i czy ona w ogóle została jakoś skontrolowana przez wydawnictwo. Stanowczo odradzam tej lektury wszystkim, no chyba, że ktoś jest masochistą. 

Tytuł: ,,Heaven. Miasto elfów"
Autor: Christoph Marzi
Wydawnictwo: Muza
Tom: 1
Liczba stron: 336

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz